Chicago Bulls 1995 vs. Golden State Warriors 2015

Wielkie zespoły z przeszłości kontra przedstawiciele nowoczesnej ery NBA – to jest zawsze trudna debata. Ci z Was, którzy pamiętają świetnie lata ’90-te będą się upierać, że Bulls Jordana byli najlepsi na tej planecie w historii. Obecnie młodsze pokolenie fanów najlepszej koszykarskiej ligi świata, zachwyca się pod niebiosa grą mistrzów – Golden State Warriors.
A gdyby tak… zestawić „Byki” MJ’a z ekipą Stepha Curry’ego?

Chicago Bulls 1995 vs. Golden State Warriors 2015

Jakie reguły przyjąć przy takim porównaniu?Czy dostosować się do zespołów z tamtej epoki, czy przyjąć to, co prezentują zespoły w obecnej NBA? Czy brać pod uwagę to, jak 20 lat temu wyglądał trening koszykarzy, jaki mieli dostęp do wszelkich nowinek medycznych i technologicznych, jak byli przygotowani fizycznie i przede wszystkim atletycznie, czy kierować się dzisiejszymi trendami w NBA?

HistoriaNBA

Kilka dni temu Ron Harper, w przeszłości jeden z członków mistrzowskich Bulls oświadczył na Twitterze, że gdyby „Byki” z sezonu 1995/96 stanęły naprzeciw obecnych mistrzów byłoby „pozamiatane”. Oczywiście na korzyść Harpera, Jordana i spółki. Tym samym rozpoczął dyskusję, która nieustannie toczy się w USA.

Czy Bulls z tamtego okresu, być może najbardziej dominująca drużyna wszech czasów, poradziłaby sobie z naszpikowaną strzelcami i dobrymi obrońcami młodą ekipą „Wojowników”? Porównajmy więc te zespoły, a przynajmniej spróbujmy.

Point guard: Ron Harper vs. Stephen Curry.

W tamtym momencie kariery Harper był tylko role-playerem, ale niezwykle ważnym. Nie jestem pewien, czy dałby radę gonić za Curry’m po całym parkiecie przez cały mecz. Prędzej do roli „plastra” gwiazdy GSW bardziej nadałby się Scottie Pippen. Obecnie nawet Kawhi Leonard, jeden z najlepszych obrońców w NBA średnio radzi sobie z kryciem Stepha. Zresztą – nieważne jak bronisz, Curry i tak robi swoje. Jedyna opcja to trzymać go w „trumnie” i modlić się, by pudłował, bo kiedy już ucieka za linię trzech punktów, jest po zawodach… To szaleństwo, ale to chyba jedyny sposób.

Shooting guard: Michael Jordan vs. Klay Thompson.

Klay Thompson był jednym z lepszych obrońców na pozycji rzucającego obrońcy w ciągu ostatnich dwóch lat w NBA, ale jest to zupełnie inny typ zawodnika.

Atutem Klay’a jest szybkie przemieszczanie się i umiejętność oddawania rzutów pod presją rywala, ze swoją siłą i wzrostem potrafi zdominować rywalizację na swojej pozycji. Z powodzeniem może bronić na jedynce i dwójce. A teraz masz do czynienia z szybkością i siłą MJ’a – i co?

Nie ma sensu pisać w tym miejscu o zaletach Jordana, jaki jaki Michael był, każdy widział. Gdybyśmy mieli go rozkładać na czynniki pierwsze, musiałaby zapewne powstać książka sporych rozmiarów. Jedyne co mógłby robić Thompson grając przeciwko Jordanowi, to spróbować odcinać go od podań. Jeśli to w ogóle możliwe…

Small forward: Scottie Pippen vs. Harrison Barnes

To jak dobry może być Harrison Barnes w najbliższych latach, oceniając jego potencjał i czynione postępy każe myśleć, że może dojść do poziomu gry, jaki wtedy prezentował Scottie Pippen. Biorąc jednak pod uwagę to, jaki wkład w sukcesy drużyny miał Pippen, a jaki ma Barnes, porównanie brutalnie wypada na korzyść gościa, który biegał po parkietach NBA w trykocie z numerem 33.

Jedyna nadzieja, że Pippen zająłby się kryciem Curry’ego, a Harper opiekowałby się Barnes’em. Jeśli tak by było, Barnes mógłby wykorzystać swoją szybkość i zdominować Harpera grając bezpośrednio przeciwko niemu. Pippen był bardzo wszechstronny, wręcz stworzony do gry w „trójkącie”. Zarówno Barnes, jak i Draymond Green mieliby olbrzymie kłopoty, by zatrzymać wjazdy pod kosz w wykonaniu „Pająka”, który błyskawicznie biegał do kontry.

Power forward: Dennis Rodman vs. Draymond Green.

To prawdziwe bestie! Ich determinacja, serce do gry, wola walki o każdą piłkę, siła, czytanie gry, walka na tablicach, odrobina aktorstwa – to wszystko jest warte każdych pieniędzy, mieć takich graczy w zespole to prawdziwy skarb. Rodman był wybuchowy, Green to też niezły wulkan energii. Bardzo niewygodni rywale, mający w swoim arsenale szeroki wachlarz boiskowych sztuczek i brudnych zagrywek. Kiedy stanęliby naprzeciw siebie bark w bark, to sędziowie mieliby pełne ręce, a raczej gwizdki, roboty. Albo ktoś dostałby „z byka”, albo polałaby się krew. Na tej pozycji wypada zatem postawić chyba znak równości.

Center: Luc Longley vs. Andrew Bogut.

Środkowy Bulls grał głównie pod koszem i nie miał w zwyczaju wychodzić wysoko, by postawić koledze zasłonę, lub ewentualnie potem pójść na akcję „pick & roll”. Bogut to bardziej mobilny center, potrafi grać dalej od kosza, ma niezły rzut z półdystansu, a potrafi także zaskoczyć zza obwodu. W pojedynku Australijczyków na pozycji centra zdecydowanie lepiej wypada zawodnik Warriors. Z Bogutem Longley miałby sporo problemów, zarówno pod atakowaną jak i bronioną tablicą.

Sixth man: Toni Kukoc vs. Andre Iguodala.

Kukoc w swoim „prime time” był w stanie zabiegać każdego przeciwnika. Świetny w kontrze, szybki, z szerokim polem widzenia, dobrze podający, trafiający z półdystansu, za trzy, po wjazdach pod kosz oraz dunkujący.

Iguodala to też dobry runner, robiłby zapewne wszystko, by obrzydzić grę Kukocowi, a dodatkowo spróbować napsuć krwi Jordanowi. „Iggy” to typ gracza, który prędzej padnie z wycieńczenia, niż odpuści rywalowi. Będzie chronił swoich graczy, robił wsystko, by mieli jak najlepsze pozycje do zdobywania punktów. Iguodala gra dla drużyny, nie dla własnych statystyk. Najlepiej to było widać w finałach vs. Cavs, za swoją grę został doceniony nagrodą MVP Finals! Spowolnił LeBrona w decydujących meczach, pewnie to samo starałby się robić grając przeciwko Kukocowi czy Jordanowi. Prawdziwe płuca drużyny, motor napędowy, pierwszy obrońca i pierwszy atakujący. Niezwykle istotne ogniwo w zespole Warriors!

Jak więc wypada ostateczne porównanie tych zespołów? To już pozostawiamy Waszej ocenie, bo ilu ludzi tyle opinii. Poza tym wszystko zależy od punktu widzenia, choć przyznać trzeba, że obecni Warriors to bardzo silna personalnie drużyna, z lepszą ławką niż Bulls z lat 90-tych.