Rozgotowany makaron to nie stal

Hejting [ang. hate – nienawidzić] – to zjawisko w sieci, które z roku na rok coraz mocniej się nasila. Polega na obrzucaniu nienawiścią wszystkiego, co znajduje się w internecie. Osoba, która hejtuje – zwana hejterem – za pomocą pozbawionych konstruktywnej wiedzy, agresywnych komentarzy obraża wybraną osobę, jej twórczość i wypowiedzi. Ciężko określić zasięg hejtingu – hejterzy atakują absolutnie wszystko, co się da.

Ja nie zamierzam posługiwać się hejtingiem, tylko w miarę konstruktywną krytyką. Krytyka i hate, to dwa pojęcia, które ludzie często mylą. Wszak ile razy zdarza Wam się usłyszeć ”Ty hejterze” kiedy skomentujecie coś słowami ”Curry nie łapie się w tym momencie do top 30 ever”. Przecież nikogo nie obraziłem, więc o co chodzi ?.. No właśnie…

HistoriaNBA

NBA lat 90

Rozgotowany makaron to nie stal 3

Moje najpiękniejsze lata z NBA, to te związane z okresem ”I Love This Game”. Moim zdaniem liga miała wtedy koloryt, styl i hipnotyzujący magnetyzm. Nie była wysterylizowana niczym pomieszczenia sanepidu jak to ma miejsce obecnie. Było w niej miejsce na odrobinę szaleństwa i magii. Było w niej to coś. Przede wszystkim zawodnicy mieli charakter i jaja, a koszykówka to była gra dla prawdziwych mężczyzn. Właśnie na zawodnikach chciałbym się skupić w tym artykule. Obecne gwiazdy to prawdopodobnie najwięksi atleci w historii tej ligi. Lebron, Westbrook – to tylko pierwsze z brzegu przykłady, które przyszły mi w tym momencie do głowy. Każdy team ma w swoim składzie przynajmniej paru Russellów wyrzeźbionych tak, jakby pół życia spędzili na siłowni. Zostając przy Westbrooku to z ręką na sercu, ile razy pomyśleliście sobie ”Russ coś Ty na siebie włożył” widząc go gdzieś poza meczem? Za moich czasów też było pełno dziwaków jeśli chodzi o ubiór.

Dennis Rodman
huangweiqing / Walter Huang [1] / CC BY (https://creativecommons.org/licenses/by/2.0)

Rodman to był Rodman. Można mu było wszystko wybaczyć, kiedy zebrał z tablic 20 piłek. Tak samo Russellowi można wybaczyć jego modowe wybryki, kiedy zdobywa kolejne triple-double. Różnica jest taka, że jak się komuś coś w latach 90-tych nie podobało, to zawodnicy mówili o tym otwarcie. Jak komuś coś nie pasowało to zawodnicy dali sobie w przysłowiową japę i było po sprawie. Obecnie mam wrażenie, że jedni drugich boją się urazić, bo przecież NBA to ma być jedna wielka rodzina. Za moich czasów coś takiego jak wspólny trening Duranta czy LeBrona…. to by po prostu nie przeszło. Przyjaźń przyjaźnią, ale wyobrażacie sobie Birda i Magica trenujących w rodzinnej atmosferze ledwie dwa miesiące po tym jak jeden z nich przegrał finały NBA? Powtórzę się, to by nie przeszło. Jedźmy dalej. Obrońca w latach 90-tych, czy na początku XXI wieku, to był obrońca nie tylko z nazwy. Walczył do upadłego, często mimo słabszych warunków.

Dziś taki Chris Paul często woli zająć się flopowaniem zamiast walką do samego końca, a przecież uważany jest za najlepszego na swojej pozycji.

Będąc sprawiedliwym, trzeba powiedzieć, że gwiazda to pojęcie indywidualne dla każdego kibica koszykówki, a stawianie danego zawodnika w gronie best ever to jeszcze bardziej osobista sprawa. Często ocenę danego gracza kreują nam media. To jest czasami bardzo zabawne. Stephen Curry to obecnie najbardziej gorące nazwisko ligi. Często da się usłyszeć głosy, że to jeden z najlepszych zawodników w historii. Wg mnie nie, ponieważ jeszcze nic takiego nie zrobił by być w tak zacnym gronie. Wiadomo, to kosmiczny zawodnik. Najzabawniejsze jest jednak to, że jeszcze 2 lata temu nikt z Was by nie pomyślał nawet przez sekundę, by zawodnika Warriors stawiać w gronie najlepszych w historii. Za moich czasów na takie miano trzeba było sobie zasłużyć, mając całą karierę na takim poziomie, a nie ledwie 2 czy 3 sezony. Obecny sezon, to tak naprawdę pierwszy jego wybitny w karierze. Pytam się więc, gdzie tu drugi Jordan? Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie by kiedyś znalazł się w tym gronie, tylko jeszcze nie teraz. Dajmy mu rozegrać spokojnie całą karierę do końca i potem będziemy mogli go oceniać. Przykładów można przytoczyć jeszcze wiele. James Harden to ofensywny geniusz. Jego defensywa woła o pomstę do nieba. Często mam wrażenie, że jej po prostu nie ma w jego wykonaniu. W czasach „I Love This Game” pewnie by się nie załapał do All-Star Game. W obecnych jest stałym bywalcem ASG. Wielce wymowny jest poniższy filmik, a w zasadzie jego opis.
” Gregg Popovich tries defend Kobe Bryant ( Still better than James Harden)”

Obecna NBA jest dla mnie zbyt cukierkowa, zbyt sterylna i miła aż do wyrzygania. W zawodnikach często brak męskości i zachowań typowych dla faceta. Gwiazdy często kalkulują każdy swój ruch, dbają o swój wizerunek tak jak Garnett o defensywę Celtics, kiedy z Big 3 sięgał po mistrzostwo. Da się to po części zrozumieć. Dzisiejsze gwiazdy choć często zbyt soft i glamour, to w większości jednoosobowe firmy zarabiające rocznie tyle ile my nie zarobimy przez całe swoje życie. Kiedyś nie było takich pieniędzy, przez co może gracze zachowywali się bardziej swojsko. Jest wiele nazwisk, które podziwiam w dzisiejszej NBA. Dunki DeAndre Jordana mogę oglądać bez końca, pomimo tego, że za nim nie przepadam. Bliżej mi do takich nazwisk jak Rondo czy Cousins, niż Harden czy Chris Paul. Nie wiem, może koszykówka poszła tak do przodu, a ja zostałem daleko w tyle zawieszony gdzieś w erze Jordana. Nie wiem. Jednak wiem, że jak za 20 lat pomyślę o nazwiskach z obecnej NBA to nie będzie ich zbyt wiele. NBA lat 90 to było po prostu ”I Love This Game”. I wiedziałem za co kocham NBA. Obecnie czasami po prostu nie wiem. Gwiazdy to często miękkie kluchy, a akcja Dwighta Howarda z poniższego filmiku sprawia, że oglądając dzisiejsze ”WIELKIE NAZWISKA” czuję się zażenowany…