Earl „The Goat” Manigault: legenda wiecznie żywa

Jest legendą amerykańskiego streetballa. Był niezwykle utalentowany. Jest symbolem zmarnowanego talentu. Był królem własnego pokolenia. Jest przykładem, za którym nie warto podążać. Był jednym z najlepszych graczy ulicznych, którzy nigdy nie trafili do NBA. Jego mit wciąż trwa, opowiadany kolejnym pokoleniom…
Narodziny legendy

Earl Manigault
Charliesamuels / CC BY (https://creativecommons.org/licenses/by/3.0)

Earl Manigault urodził się w 1943 roku w Waszyngtonie, ale wychował się i dorastał w Harlemie w Nowym Jorku. Koszykówka była najważniejsza w jego życiu od momentu, gdy tylko nauczył się chodzić. Szybko stał się rozpoznawalny nie tylko w swojej dzielnicy, ale także w całym mieście. O jego wsadach i crossoverach mówili wszyscy, ale legendy krążyły o jego niesamowitym wyskoku. Earl dorobił się ksywki „The Goat” (Kozioł), która odnosiła się do jego zręczności i sposobu poruszania się w czasie gry. Był mistrzem dunków i głównie był kojarzony z tym elementem gry, ale był także świetnym strzelcem, zarówno z półdystansu, jak i za trzy. Jego sława sięgała nie tylko Harlemu, nie tylko Nowego Jorku, ale także całego kraju. Skauci niemal wszystkich klubów NBA mieli jego nazwisko w swoich notesach…

HistoriaNBA
Earl Manigault

Kiedy Earl trafił do szkoły Benjamin Franklin High School, wreszcie mógł pokazać swoje nieprzeciętne umiejętności szerszej publiczności. Pod koniec lat 50-tych ustanowił rekord Nowego Jorku na poziomie szkolnym, którego nikt nie pobił do dziś: rzucił w meczu 57 punktów, przy niemal 100% skuteczności! Ten niesamowity „koncert” Manigaulta sprawił, że stał się jeszcze bardziej popularny. Mimo fantastycznych występów w szkole, nie porzucił gry na ulicy. Wciąż wieczorami można go było spotkać w legendarnym dziś Rucker Parku, jak popisuje się swoimi wysokimi lotami.

W szkole „The Goat” osiągnął statystyki na średnim poziomie 24 punkty i 11 zbiórek. Wszystko układało się jak w bajce, ale jak się okazało, ta sielanka nie trwała zbyt długo… Przez swoją popularność Earl wpadł w szemrane towarzystwo. Każdy w Harlemie chciał go poznać, zostać jego kumplem. Dostawał różne „prezenty”, a z czasem zaczął odważnie sięgać po narkotyki. To był początek końca.

Earl „The Goat” Manigault

Król swojej generacji

Earl został okrzyknięty „królem swojej generacji”, w tamtym czasie nie było od niego lepszego gracza poza NBA. Liga była mu pisana, ale jego wybór był inny: zamiast pieniędzy i sławy, wybrał heroinę i łatkę „miejskiej legendy”. Manigault nie zdawał sobie sprawy, jakim potencjałem dysponuje, dlatego nie przejmował się zbytnio wizytami skautów z klubów NBA. W jednym z wywiadów „The Goat” przyznał, że: „Przyjechał do Rucker Parku jakiś facet, był skautem… No właśnie, nie pamiętam nawet jakiego klubu. Byłem tak naćpany, że w pamięci został mi tylko obraz tego gościa w idealnie skrojonym beżowym garniturze, oraz białej koszuli z wysoko postawionym kołnierzykiem. Kumple opowiadali, że to był przedstawiciel New York Knicks, ale tego nigdy się nie dowiem…”

Earl Manigault

Bezpowrotnie stracił, jak się potem okazało, swoją szansę na angaż w lidze. Poszła fama, że te ćpun i balangowicz, a nie „czarna perła” nowojorskiej koszykówki. Earl został bohaterem ulicy, a dzięki swojej popularności w Rucker Parku pojawiali się tacy gracze z NBA, jak Connie Hawkins, czy Kareem Abdul-Jabbar. Środkowy Lakers powiedział o Earlu, że „to najlepszy koszykarz w historii Nowego Jorku”. Usłyszeć takie słowa od zawodowca i gwiazdy NBA, będąc tylko ulicznym grajkiem, to wciąż najlepsze wspomnienie Earla: „Pamiętam te słowa Kareema, do dziś dźwięczą mi w uszach. Czy byłem najlepszy? Chyba tak…”

Historia podwójnego wsadu

rucker_park_sign

Manigault postanowił, że nie będzie się starał o angaż w NBA i zostanie na ulicy. Brał udział w wielu turniejach streetballa, ale lego legenda narodziła się w Rucker Parku, gdzie ogrywał wszystkich jak chciał, zarabiając pieniądze. Często zakładał się z innymi, że potrafi ściągnąć monetę z górnej części tablicy. Jeśli ktoś go nie znał, to chętnie się zakładał, nawet o spore sumy. „The Goat” słynął z niesamowitego wyskoku i takie zakłady wygrywał bez problemu, zdobywając pieniądze na używki. Zakładał się także o to, że potrafi wykonać podwójny wsad, nie opadając na ziemię. Niemożliwe? Manigault w powietrzu wkładał piłkę do kosza (bez siatki), a potem łapiąc ją drugą ręką, robił to samo. Potem opadał na ziemię! W ten sposób wygrał fortunę. Zobaczcie sami.

Grał, ćpał, odpoczywał kilka dnia i znów to samo. Tak mijały tygodnie i miesiące. Skończyło się tym, że został wyrzucony z Benjamin Franklin High School – oficjalnie za palenie marihuany w szatni, ale wiadomo było, że jego rywal do gry w reprezentacji szkoły donosił regularnie dyrekcji o tym, jak prowadził się Earl poza szkołą. Zamiast trafić na wielką uczelnię, musiał skorzystać z dobrej woli John C. Smith University, gdzie dostał szansę na udowodnienie swojej wartości. Zmarnował ją i wrócił tam, gdzie czuł się naprawdę jak u siebie – czyli do Nowego Jorku i jego ulice. Znów był gwiazdą…

Upadek legendy

Wtedy zaczął się początek końca mitu wielkiego „Mani-Goat’a”. Coraz bardziej pochłaniały go narkotyki, coraz mniej koszykówka. Ze względu na swoją sławę nie miał problemu z załatwieniem „towaru”, często narkotyki dostawał za darmo od lokalnych dealerów. Kasę z zakładów miał na życie, więc nigdy nie dbał o pracę. Zatrudniał się gdzie popadnie, ale po kilku dniach, kiedy nie zjawiał się w pracy, wiadomo było, że znów się naćpał.

W końcu w jednym z turniejów w Rucker Parku zasłabł dwa razy na boisku i ledwo go odratowano. Słabe serce dało znać o sobie. Wtedy dał sobie spokój z koszykówką, przestał odwiedzać lokalne playgroundy, ale narkotyków nie porzucił. Parafrazując znany polski przebój, jego motto brzmiało „Heroina moja żono”. Nałóg, w który wpadł, trzymał go mocno i nie chciał wypuścić ze swych szponów.

Miał wielu znajomych, ale nikt nie spróbował mu nawet pomóc. Zabrakło kogoś, kto – mówiąc kolokwialnie – wyprowadziłby go na ludzi. W 1968 roku Earl postanowił iść na odwyk, ale tu też zawiódł na całej linii. Rok później został aresztowany za posiadanie narkotyków i trafił do więzienia Green Haven (co za przewrotna nazwa!) w Nowym Jorku, gdzie odsiedział pięć lat. Po opuszczeniu więziennych murów, zaświeciło dla niego słońce.

Szansa ostatnia z ostatnich

Po wyjściu z więzienia, dostał od losu kolejną szansę, tym razem ostatnią. Bill Daniels, właściciel Utah Stars (grali wówczas w ABA), wyciągnął do niego pomocną dłoń i chciał, żeby Manigault poprowadził jego drużynę do zwycięstw w lidze. Earl trenował ostro, ale… tylko przez kilka dni. Potem wrócił do ulubionych „zajęć”. Zagrał w kliku meczach, ale szybko okazało się, że narkotyki okradły go z talentu i nie miał na parkiecie już nic ciekawego do zaoferowania. Daniels nie chciał, by się ośmieszał i podziękował mu za grę. Wtedy się zawziął, pokazał charakter i w latach 1970-77 nie brał, był czysty. Miał pracę, trenował dzieci i zaczął organizować turnieje uliczne o nazwie „The Goat Tournament”, które finansowali… baronowie narkotykowi, dawni kumple Earla. Przed rozpoczęciem jednego z nich został z kolegami aresztowany, za kradzież pokaźnej sumy gotówki (media pisały o 6 mln $!). Dw lata spędził w odosobnieniu na Bronxie.

Po wyjściu postanowił opuścić ukochany Nowy Jork i przeniósł się wraz z dwoma synami do Charleston w Południowej Karolinie. Był anonimowym człowiekiem, zarabiał na życie malując domy, kosząc trawniki i udzielając się w miejscowym ośrodku sportu i rekreacji. Życie jednak znów dało mu w kość i pod koniec 1980 roku był na kolejnym zakręcie: nie miał środków do życia, a poza tym miał ogromne problemy z sercem, czekały go dwie operacje. I znów zaświeciło słońce!
Film o życiu, czyli ostatnia prosta

W 1991 roku sława Manigaulta tak naprawdę… uratowała mu życie. Niejaki Alan Sawyer, scenarzysta filmowy, zgłosił się do Earla z prośbą, czy byłby zainteresowany sprzedażą… swojego życia. Swojej historii. Swojej drogi. Swojego ja. „The Goat” rozpaczliwie potrzebował gotówki, więc zgodził się sprzedać prawa do ekranizacji filmu na podstawie jego historii za 10 tysięcy $. Powstał film pt. „Anioł Harlemu”.

Jednak prawdziwą sławę i miejsce w historii nowojorskiej koszykówki, przyniósł mu film pt. „Rebound: The legend of Earl The Goat Manigault”, gdzie reżyser Eriq La Salle pokazał Earla takiego, jakim był naprawdę. Talent, młodość, używki, chęć spróbowania wszystkiego w życiu, zdobywanie ulicznej sławy – to wszystko przeplata się w tym filmie z taką płynnością, że w pewnym momencie wydaje się Wam, że sami gracie w tym filmie! Forest Whitaker  wcielił się w postać legendarnego Holcombe’a Ruckera, a Don Cheadle zagrał Earla Manigaulta. Zagrał kapitalnie. „Miałem ciarki, jak pierwszy raz obejrzałem ten film. Zobaczyłem, jakim byłem głupcem, przegrywając życie”powiedział po premierze w 1996 roku „The Goat”.

Earl „The Goat” Manigault

Earl Manigault zmarł 15 maja 1998 roku z powodu niewydolności serca, wywołanej wieloletnim przyjmowaniem narkotyków, które kompletnie zniszczyły jego narządy wewnętrzne. Dlaczego mu się nie udało zasłynąć w NBA? „Na każdego Michaela Jordana, przypada jeden Earl Manigault…” – powiedział „Kozioł”. Komentarz jest zbędny. Koniec. Kropka.

Pozostał po nim tylko ten film. I jego legenda. Jeśli będziecie kiedykolwiek w Nowym Jorku i traficie do Rucker Parku, zapytajcie o Manigaulta. Każde dziecko opowie Wam jego legendę. Gwarantuję. A każdy, kto kocha koszykówkę, powinien znać jego historię…