ALL STAR GAME 1998 – Michael Jordan vs Kobe Bryant

Program głosowania na skład reprezentacji obu konferencji na mecz All-Star został zakończony po koniec stycznia 1998r.
Po ich podliczeniu okazało się, że Michael Jordan pobił kolejny rekord: po raz dziewiąty otrzymał największą liczbę głosów (1,028,235), czego nie dokonał nikt przed nim.

Ale inny rekord należy do młodego Kobe Bryanta z Los Angeles Lakers: wystąpił on w meczu gwiazd jako najmłodszy członek składu podstawowego w historii NBA.

HistoriaNBA

Jordan, który wybierany był do składu All-Star największą liczbą głosów w roku 1997 i w latach 1987-93, pokonał pod tym względem Hilla (838,692), najlepszego w latach 1995 i 1996 podczas nieobecności gwiazdy Byków.

Kolejne miejsca w głosowaniu zajęli:
Shawn Kemp (518,361),
Anfernee Hardaway (509,626)
Dikembe Mutombo (476,432).

Na Zachodzie największe poparcie otrzymał Karl Malone (616,251), kolejni na liście byli:
Shaquille O’Neal (565,184),
Gary Payton (555,715),
Kevin Garnett (513,325).
Kobe Bryant (395,686 głosów), który w dniu występu w meczu All-Star miał 19 lat i 5 miesięcy, dostąpi tego zaszczytu będąc młodszym o ponad rok od Earvina „Magic” Johnsona, który był poprzednim najmłodszym członkiem składu podstawowego w meczu All-Star NBA, gdy wystąpił w nim po raz pierwszy w roku 1980. „Magic” miał wtedy 20 lat i 5 miesięcy.

Shawn Kemp został pierwszym graczem w historii Cleveland Cavaliers, występującym w składzie podstawowym meczu All-Star, Kevin Garnett jako pierwszy pod tym względem reprezentował Minnesotę Timberwolves. Jordan zagrał w meczu gwiazd po raz 12, Malone po raz 11, Kemp i O’Neal po raz szósty, Mutombo i Payton po raz piąty, Garnett po raz drugi; dla Bryanta był to debiut w tej imprezie.

Zawodników rezerwowych do obu drużyn wybrało 29 głównych trenerów klubów NBA: każdy miał prawo głosować na 8 zawodników swojej konferencji: po dwóch obrońców, centrów, skrzydłowych i dwóch innych niezależnie od tego na jakiej pozycji grają.
Oczywiście żaden trener nie mógł głosować na graczy własnego klubu.

W wyniku tego głosowania drużynę Wschodu uzupełnili: Tim Hardaway (5 występ), Reggie Miller (4), Glen Rice (3), Jayson Williams, Rik Smits, Steve Smith i Antoine Walker (wszyscy 1 raz).

Z ławki Zachodu wystąpili: David Robinson (8 występ), Mitch Richmond (6), Vin Baker (4), Eddie Jones i Jason Kidd (2) oraz Tim Duncan i Nick Van Exel (1 raz).

W składzie Zachodu znalazło się więc aż czterech graczy Los Angeles Lakers. Udało się to do tej pory tylko Boston Celtics (1953, 1962, 1975), Los Angeles Lakers (1962) i ostatnio Philadelphia 76ers (1983).
Duncan, który zagrał w historii meczów All-Star jako 41 debiutant w NBA (i jako pierwszy od 1995r. po Grancie Hillu), był wcześniej wybrany do udziału w Shick Rookie Game. W związku z tym zastąpił go wczoraj Kelvin Cato (Portland).

Michael Jordan vs Kobe Bryant

Gwiazdy Zachodu w 48.meczu All-Star NBA poprowadził trener George Karl ze Seattle Supersonics, a Wschód był pod opieką Larry’ego Birda z Indiany Pacers. Zadecydowały o tym wyniki w tabeli ligi sezonu zasadniczego do niedzieli 25 stycznia najlepszy odsetek zwycięstw w każdej konferencji zapewniły sobie właśnie zespoły Seattle (33-9, .786) i Indiany (28-12, .700). George Karl prowadził drużynę Zachodu po raz trzeci (poprzednio w 1994 i 1996r.). Bird był dwunastokrotnie wybierany do składu All-Star Game jako zawodnik Boston Celtics, jednak po raz pierwszy jako trener. Przed nim tylko pięciu innych szkoleniowców dostąpiło prowadzenia zespołu All-Star w pierwszym roku. Mecz Gwiazd był transmitowany przez telewizję do ponad 190 krajów na całym świecie.

Miał to być mecz, w którym Michael Jordan wystąpi po raz ostatni w swojej karierze jako reprezentant All-Star i być może zakończy go z największą ilością zdobytych punktów w historii NBA, jeśli liczyć sumę punktów zaliczonych we wszystkich imprezach, w jakich brał udział (musiałby zdobyć 41 punktów). Zapowiadano także, że tego właśnie dnia odchodzący Jordan symbolicznie przekaże swoje miejsce następcy-przedstawicielowi najmłodszego pokolenia w lidze 19-letniemu obrońcy Los Angeles Lakers, Kobe Bryantowi.

I rzeczywiście, mecz wyglądał tak, jak to sobie wyobrażano: Jordan i Bryant przez trzy kwarty gry wdawali się w ekscytujące pojedynki i zdobywali fascynujące kosze. Później, w czwartej kwarcie Jordan dodał jeszcze kilka doskonałych zagrań. Zespół Wschodu przez cały czas trwania meczu utrzymywał przewagę. Po pierwszej kwarcie prowadził różnicą 14 punktów, tuż przed przerwą różnica ta wzrosła do 16 punktów. Przez całą drugą połowę meczu gracze Wschodu dość swobodnie zachowywali przewagę punktową, a w czwartej kwarcie zakończyli rywalizację, zdobywając w krótkim czasie 12 punktów bez straty ani jednego. W ten sposób na pewien czas dystans dzielący obie drużyny wzrósł do 23 punktów (119-96).
Jordan zdobył pierwszego kosza w spotkaniu już w 18 sekund po rozpoczęciu gry. W pierwszej połowie zaliczył 13 punktów, a Wschód prowadził wtedy 67-58. Mimo, że gracze Wschodu wcześnie zbudowali sobie dość komfortowe prowadzenie i ani na chwilę nie było realne zagrożenie utratą prowadzenia, mecz rozgrywany był w szybkim tempie i pod względem widowiskowym nic nie tracił na przewadze jednej ze stron.

Wygrana Wschodu była sprawą przesądzoną, a jedynym znakiem zapytania pozostało to, czy Kobe Bryant jeszcze wróci na boisko i czy Jordan będzie miał okazję rozegrać z nim jeszcze jeden pojedynek. Kobe nie wrócił i Michael nie miał okazji, ale w tym momencie już tego nie potrzebował. Już samo to, co zrobił w pierwszych dwóch kwartach spotkania wystarczyło wszystkim, by nie mieć wątpliwości kto powinien zostać MVP 48.meczu All-Star. Bryant wydawał się niemal pewnym kandydatem do podzielenia z Jordanem tytułu MVP, jednak w czwartej kwarcie nie wyszedł na boisko i pewnie dlatego ominęło go to wyróżnienie. George Karl, trener Zachodu, mając w swoim składzie 12 graczy, z których każdy zasługiwał na co najmniej kilkanaście minut gry, postanowił równiej rozkładać między nich czas i w czwartej kwarcie nie wystawił już Bryanta do gry. „Air” zakończył swój popis w Madison Square Garden rzutami osobistymi (na półtorej minuty przed końcem meczu), wykonywanymi z zamkniętymi oczami, ale nie udało mu się w ten sposób zdobyć punktów.

Nie miało to już jednak większego znaczenia – Wschód pewnie pokonał Zachód 135:114.
Tym razem Jordan zanotował 23 punkty, 6 zbiórek i 8 asyst, odebrał nagrodę MVP po raz trzeci (poprzednio w 1988 i 1996r.) i na czele swojej drużyny odniósł zwycięstwo, a to ostatnie ma dla niego zawsze ogromne znaczenie.

„Zależy mi na tym, żeby trochę podnieść atrakcyjność tego spotkania” – powiedział Jordan, pytany o cel, jaki stawia sobie, występując w meczu All-Star. „Nie lubiłbym w to grać, gdyby traktowano ten mecz jako spotkania przyjaźni, w którym pozwala się przeciwnikowi na zdobywanie punktów i nikt się poważnie nie przykłada do gry. To nie miałoby sensu. Jeśli wszyscy prezentują się na wysokim poziomie, starają się, to w porządku. Ale jeśli mielibyśmy unikać walki, dawać sobie nawzajem wolną drogę, to beze mnie. Nie sądzę też, by fani chcieliby na to patrzeć”.

Jednak w trzeciej kwarcie działacze ligi niepotrzebnie podkreślili rolę Jordana w meczu. Jordan oddał wtedy rzut z wyskoku, piłka odbiła się od obręczy tak, że za chwilę wpadłaby do kosza ale została dobita przez Dikembe Mutombo, więc punkty zaliczono jemu. Jednak podczas następnego timeoutu ogłoszono, że ten kosz został przyznany Jordanowi. W ten sposób niejako zasugerowano, że sprawa tytułu MVP jest już przesądzona.

Właściwie można wskazać tylko jeden mecz All-Stars z przeszłości, który był tak wyraźnie poświęcony uczczeniu wielkości jednego zawodnika: było to w roku 1992 w Orlando, gdy specjalnym gościem i trzynastym, ponadplanowym uczestnikiem spotkania był Magic Johnson, który już wcześniej przerwał swoją karierę i wrócił tylko na tę jedna okazję. A Jordan? Nie wziął udziału w znacznej części tej uroczystości, jaką wystawiono na jego cześć. W piątek nie pojawił się na wielkiej konferencji prasowej, podczas której gwiazdy obu drużyn spotykają się z przedstawicielami mediów z całego świata. Bez zmrużenia oka zapłacił 10 tysięcy dolarów kary za tę nieobecność. Nie przyszedł też na zorganizowany w sobotę tradycyjny, przedmeczowy trening, którego z reguły nie opuszczał. Był chory – leżał w łóżku z gorączką, sięgającą 39 stopni i w pewnej chwili był przekonany, że nie podniesie się na czas i będzie musiał odwołać swój udział w meczu.

„W środę wieczorem przyleciałem z Las Vegas i już tam nie czułem się dobrze” – mówił. „We czwartek próbowałem zwlec się rano, żeby pograć w golfa, ale dałem sobie z tym spokój, bo już mnie solidnie łamało. Nie wyszedłem z pokoju do chwili, gdy trzeba było jechać na lotnisko i lecieć do Nowego Jorku. Byłem bliski powiedzenia sobie: 'Do diabła z tym wszystkim’ i wzięcia przesiadki do Chicago, do domu. Ale przyjechałem, bo tu jest cała moja rodzina. Cały wczorajszy dzień musiałem poświęcić i nie wyszedłem z łóżka, po to, by móc dzisiaj zagrać. Gdybym wiedział, że nie stać mnie na taki wysiłek i że narażam przez to całą resztę tego sezonu, oczywiście zrezygnowałbym. Ale czuję się już dobrze”.

Tak więc Jordan pojawił się na meczu, wystąpił i zagrał na tyle dobrze, że zapewnił sobie MVP. David Stern, komisarz NBA, wręczając Jordanowi statuetkę nagrody MVP zażartował, wyrażając nadzieje wszystkich fanów i chyba również działaczy ligi: „Dam mu to, jeżeli obieca, że zostanie na przyszły sezon”.
Co do Bryanta, świetnie wykorzystał swoją rolę w All-Star Game. Miał kilka fascynujących i widowiskowych slum-dunków, grał też z powodzeniem drugie skrzypce obok Jordana, który nie ukrywał, że widzi w nim swojego następcę. „Walka między nami była świetna” – powiedział Jordan o swoich starciach z Bryantem. „On zaatakował pierwszy, a ja starałem się utrudniać mu zadanie, jak tylko się dało. Bardzo mi się podobał”.

Jordan wystąpił w meczach All-Star 11 razy. W siedmiu z nich zdobył najwięcej punktów w swojej drużynie. W ilości tytułów MVP ustępuje tylko Bobowi Petitt, który ma na koncie cztery takie statuetki. „Nie wymagałem od siebie zdobycia tytułu MVP” – twierdzi Jordan. „Zależało mi tylko na tym, by nie pozwolić się zdominować Koby’emu. Bawię się świetnie i mam wiele radości za każdym razem, gdy wychodzę na boisko. Gdyby gra nie sprawiała mi kolosalnej przyjemności, nie byłoby warto tego robić i już dawno zająłbym się czymś innym. Taką samą przyjemność sprawia mi, gdy gram sobie dla zabawy z przyjaciółmi. Oczywiście nie ma w tym wielkiej rywalizacji, ale główna idea jest ta sama: jest to czynność, przy której jestem szczęśliwy. Kiedy wchodzi się na boisko, biznes przestaje się liczyć. Jasne, że tu, w lidze, wszyscy na tym zarabiają. Poza tym wszyscy ludzie z otoczenia ligi zarabiają na mojej grze. Ale jeśli sama gra nie sprawiałaby mi radości i w tym środowisku czułbym się źle, pozostawanie tu tylko dla forsy nie miałoby żadnego sensu”.

Jordan mówił też o tym, że bardzo lubi grać w Madison Square Garden, którą traktuje jak swój drugi dom. To tutaj rozegrał wiele ze swoich najlepszych gier: przecież w ostatnich latach Bulls i Knicks regularnie staczali niezwykle zacięte walki o prymat w Konferencji Wschodniej i to właśnie Bulls wychodzili z nich zwycięsko. „Bardzo lubię Madison Square Garden” – mówił Jordan. „To cudowne miejsce. Rozegrałem tu wiele pięknych gier. Zawsze miałem szacunek dla tej hali i podobała mi się jej publiczność. Tutejsi fani są bardzo lojalni wobec swoich Knicks, ale potrafią doceniać dobrą, solidną koszykówkę także u przeciwników. Więc jest to dla mnie odpowiednie, nawet wymarzone miejsce, by zakończyć swoją przygodę z All-Star”.