Był rok 1996, końcówka roku szkolnego. Pamiętam, że nieźle musiałem się w domu nagimnastykować, by rodzicielka pozwoliła mi nocować u kolegi. Oficjalnie by razem się uczyć, w istocie szło o Finały NBA, moje pierwsze, upragnione, bo jordanowskie. Bulls byli wówczas po najlepszym sezonie zasadniczym w historii (72-10), w playoffs dewastowali kolejnych rywali i jakoś niewiele mnie obchodziło, z kim przyjdzie im się zmierzyć w Finale. Nie wierzyłem, by ktokolwiek mógł się postawić Jodanowi i spółce. Chciałem zobaczyć Jego Powietrzność w akcji i tyle. Będą grać z jakimiś Super Sonics? Fajne, super nazwa.
Oczywiście nie widziałem wszystkich meczów tej serii (zakończonej wygraną Byków 4-2), ale jak dziś pamiętam ten pierwszy. Nie dlatego, że Jordan poprowadził ekipę z Chicago do łatwego zwycięstwa (choć chyba tak było), a Rodman bił po oczach tatuażami i fryzurą. Tym co mnie zaskoczyło, może nawet zszokowało, była obecność na parkiecie wysokiego i nieco chuderlawego Niemca.
Detlef Schrempf
Detlef Schrempf, bo o nim mowa, kompletnie mi do tego odległego, na wpół nierealnego świata NBA nie pasował. I nie idzie o to, że na tle Amerykanów europejczyk jakoś odstawał sportowo. Nic z tych rzeczy. Kompletnie nie przykładałem wówczas uwagi do statystyk (liczyłem tylko punkty Jordana), ale w niczym nie wydawał mi się on gorszy od takiego Pippena. Biegał równie szybko, a nawet jeśli skakał niżej, to długie ręce pozwalały mu wsadzać i blokować nie gorzej od gwiazdy Bulls. Szło o coś innego. Nie potrafiłem swoim dziecięcym umysłem pojąć, że koleś niemal stąd (zwłaszcza, że pochodzę z zachodu Polski), przedstawiciel narodu tak bliskiego, potrafił wkroczyć w ten niedostępny, mityczny i odległy świat NBA. Niemal 24 lata temu byłem przekonany, że profesjonalne parkiety koszykarskie za oceanem to kraina dla zwykłych śmiertelników niedostępna, zarezerwowana dla Amerykanów, głównie ciemnoskórych. A tu nagle Niemiec w NBA, może wysoki, ale w sumie taki zwykły. No spójrzcie na niego.
Oczywiście dzisiaj, gdy NBA stała się ligą globalną pod każdym względem, przybysze z Europy, ale też z Afryki, Ameryki Płd., Australii, a nawet z Azji, nikogo już nie dziwią. Skauci, także ci uczelniani, zaglądają niemal wszędzie. Dwie dekady temu ten trend jednak dopiero się rozpoczynał, stąd moje szczeniackie zaskoczenie obecnością Niemca w Finale NBA można jakoś tłumaczyć. Co więcej, wtedy tego nie wiedziałem, ale Schrempf, choć Niemcem jest rodowitym, koszykarsko ukształtowany został jednak w znacznym stopniu jw USA, i to jeszcze na poziomie szkoły średniej.
Rówieśnik Michaela Jordana – rocznik 1963 – przyszedł na świat w Leverkusen, mieście znanym z klubu piłkarskiego, Bayeru, i wielkiego koncernu farmaceutycznego o tej samej nazwie. Gdy miał niespełna 17 lat rodzice Detlefa zapragnęli jednak spróbować realizacji swojego american dream i wyemigrowali do Centrali, małego miasteczka w stanie Waszyngton. Ponad dwumetrowy nastolatek z RFN z miejsca stał się gwiazdą szkolnej drużyny koszykarskiej, co zaowocowało stypendium na Uniwersytecie Waszyngtońskim. Broniąc barw Huskies przez pełne cztery sezony wybrany został dwukrotnie do najlepszej piątki zawodników grających na Zachodnim Wybrzeżu (All-Pacific-12), a w 10 lat po opuszczeniu uczelni – czyli w roku 1995 – miał otrzymać zaproszenie do Husky Hall of Fame.
Do NBA Schrempf zaproszony został z wysokim, ósmym numerem Draftu. Można odnieść jednak wrażenie, że Dallas Mavericks, którzy wypłacali Niemcowi pensje przez pełne 3 pierwsze sezony jego gry w NBA, nie umieli należycie spożytkować drzemiącego w nim talentu. Schrempf w Teksasie praktycznie nie odnotowywał progresu, stąd w połowie swojego 4 roku w NBA, bez żalu wymieniony został na o 5 lat starszego podkoszowego Herba Williamsa.
Oczywiście w barwach Mavericks były też momenty:
W Indianie Detlef odżył. Co prawda wciąż rozpoczynał mecze na ławce, ale po parkiecie biegał średnio o 10 minut dłużej, a jego średnie zdobycze punktowe wzrosły o ponad 5 pkt. Z każdym kolejnym sezonem było już tylko lepiej, w roku 1991 i 1992 zdobywał tytuł Najlepszego Rezerwowego. Wyjątkowy dla Niemca okazał się sezon 1992/93, kończąc go jako jedyny zawodnik NBA, któremu udało się pod względem zdobyczy punktowych (19,6), zbiórek (9,5) oraz asyst (6) uplasować się w pierwszej 25 ligi. Nie powinno zatem dziwić, że w 1993 roku Detlef zadebiutował w Meczu Gwiazd.
Sukcesy indywidualne nie szły jednak w parze z sukcesami Pacers. Choć w Indianie Niemca uwielbiano i nikt nie obarczał go winą za to, że drużyna nie może przebrnąć przez pierwszą rundę Playoffs, nowo zatrudniony trener, Larry Brown, postanowił pozbyć się skrzydłowego. Ku rozpaczy kibiców wymienił go na Derricka McKeya. I choć McKey nigdy do poziomu Schrempfa w Indianie się nie zbliżył, to sama wymiana okazała się korzystna tak dla Pacers, jak i nowych pracodawców Detlefa – Seattle SuperSonics. Obie drużyny niebawem miały odnotować progres i zacząć liczyć się nie tylko w sezonie zasadniczym.
W mieście Nirvany i Pearl Jam Schrempf z miejsca stał się gwiazdą pierwszego formatu, wcale nie dając się zepchnąć w cień duetowi Payton-Kemp. Sezon 1994/95 zakończył z rekordową średnią punktową – 19,2, ale chyba jeszcze większe wrażenie robi 181 oddanych rzutów za trzy, z których aż 93 znalazły drogę do kosza. Efektywność, chciałoby się powiedzieć, godna Niemca, była chyba największym atutem Schrempfa przez niemal całą jego karierę. Wysoka skuteczność z dystansu, ale i pod koszem, świetna gra w obronie, sporo asyst, no i uniwersalność, te cechy czyniły ze Schrempfa zawodnika niezastąpionego, od którego George Karl, jak tłumaczył w jednym z wywiadów, zaczynał ustalanie składu.
Miał jednak pecha Detlef, jak wielu z jego generacji zresztą, iż przyszło mu grać w erze jordanowskiej. SuperSonics z sezonu 1995/96 byli naprawdę drużyną wielką, niemal kompletną (sezon zasadniczy zakończyli notując jedynie 18 porażek). Obok bohatera tego tekstu, dwie super-gwiazdy, wspomniani Gary Payton i Shawn Kemp, ale też niezły center Sam Perkins, obrońca Hersey Hawkins, no i Karl na ławce szkoleniowej. Bulls byli jednak wówczas poza zasięgiem. Wszystkich.
Detlef karierę zakończył w sąsiedztwie Seattle, Portland. Dwa ostatnie sezony jego zawodniczej przygody z NBA były jednak typowym, często spotykanym scenariuszem w NBA. Głowa może jeszcze i chciała, ale ciało już odmawiało posłuszeństwa. Na przełomie wieków rozegrał Schrempf jeszcze raptem 26 meczów (jako rezerwowy). Do NBA wrócił jeszcze na dwa sezony w roku 2006, by wesprzeć swojego byłego trenera z czasów gry w Indianie, Boba Hilla.
A tak Detlef niweczył marzenia Rockets o trzecim Mistrzostwie z rzędu:
Schrempf 1996
I na koniec ciekawostka. W 2007 roku Schrempf doczekał się zaszczytu, który przypada w udziale mało któremu sportowcowi. Napisano o nim piosenkę. Utwór zatytułowany „Detlef Schrempf” nagrał mało znany poza Seattle rockowy zespół Band of Horses. Oczywiście można się wyzłośliwiać, że przez 6 lat w serwisie Youtube puszczono go raptem nieco ponad 350 tys. razy (polskie gwiazdki idą już w miliony), a swoją żywiołowością piosenka przywodzi na myśl rozgrywkę w bingo organizowaną wśród brytyjskich emerytów. Ale ilu koszykarzy może się choćby tak zblazowanym kawałkiem pochwalić?
Tekst opracował:
Waldemar Mazur
http://zkrainynba.com/