Najlepsze finały w historii NBA – to esencja basketu, koszykówki w najlepszym wydaniu!

Jest 1993 rok. Phoenix Suns wygrywają sezon zasadniczy NBA z bilansem 62-20. Charles Barkley zostaje najbardziej wartościowym zawodnikiem w lidze. Słońca z Phoenix pokonują w Konferencji Zachodniej kolejno LA Lakers, San Antonio Spurs i Seattle SuperSonics. Ekipa dowodzona przez Sir Charlesa melduje się w finałach. Suns w sezonie 1992/1993 zostają nazwani drużyną przeznaczenia. Natomiast Chicago Bulls awansują do finałów trzeci raz z rzędu. Drużyna Jordana próbuje dokonać niemożliwego, mianowicie wywalczyć three-peat. Wcześniej udało się to jedynie Minneapolis Lakers George’a Mikana oraz Boston Celtis Boba Cousyego i Billa Russella. Od 27 lat żadna drużyna w NBA nie wygrała trzech mistrzostw z rzędu. Konfrontacja Słońc z Bykami zapowiadała się pasjonująco. Drużyna przeznaczenia kontra najlepszy zespół ostatnich lat, Michael Jordan kontra Charles Barkley. Finały z 1993 roku były niesamowitym widowiskiem, dlatego warto cofnąć się w czasie. To był basket w najlepszym wydaniu.

Pierwsze dwa mecze odbyły się w hali America West Arena, ponieważ Słońca miały przewagę własnego parkietu po sezonie zasadniczym. Pojedynek przyjaciół zapowiadał się elektryzująco. Kibice w Phoenix wierzyli, że ich drużyna może wreszcie zdetronizować Byki z Chicago. Cała Arizona trzymała kciuki za Phoenix Suns. Wydawało się, że najlepsza drużyna sezonu zasadniczego ma wszystko, żeby sprawić sensację. Charles Barkley był MVP, do tego w składzie Słońc byli nieźli Kevin Johnson, Dan Majerle i Richard Dumas. Sytuacja Chicago Bulls była bardziej skomplikowana. Byki legitymowały się bilansem 57-25 (3. miejsce w sezonie zasadniczym bez podziału na Konferencje). W drodze do wielkiego finału Bulls łatwo ograli Atlantę i Cleveland, ale w finale Konferencji Wschodniej stoczyli prawdziwą bitwę z New York Knicks, którą wygrali 4:2. Jednak amerykańskie media były zafascynowane Słońcami z Phoenix, dlatego Byki przystąpiły do finałów jak rekin, który po cichu szykuje się do ataku na swoją ofiarę.

HistoriaNBA

Przed rozpoczęciem serii Charles Barkley powiedział:
„Naszym przeznaczeniem jest zdobycie tytułu. Ostatniej nocy rozmawiałem na ten temat z Bogiem”.

Mecz numer 1 lepiej rozpoczął się dla Bulls. Goście prowadzili po pierwszej kwarcie 34-20, a Horace Grant zdobył w niej aż 11 punktów. W trzeciej kwarcie przewaga Bulls stopniała do 4 punktów. Świetnie grali Dumars i Majerle. Ostatnia część meczu to już popis Michaela Jordana, który zdobył 14 punktów (łącznie 31 pkt.). Byki wygrały pierwszy mecz 100:92.

Sir Charles dwoił się i troił w drugim meczu. Chciał się zrehabilitować za słaby występ w pierwszym spotkaniu. Horace Grant i Scottie Pippen nie mogli sobie z nim poradzić. Barkley rzucił w całym meczu 42 punkty, ale to było za mało. Kluczowa dla całego meczu okazała się druga kwarta, którą Byki wygrały w stosunku 31:24. Michael Jordan rzucił również 42 punkty. Końcowy rezultat – 111:108 dla Bulls.

Byki miały komfort psychiczny, dwie wygrane w stolicy Arizony i trzy mecze w Chicago. Nikt nie spodziewał się tego co stało się w trzecim meczu. To była epicka batalia, która przeszła do historii NBA. Był to zdecydowanie jeden z najlepszych meczów finałowych. Słońca wygrały 129-121 po trzech dogrywkach! Dan Majerle zdobył dla Phoenix 28 punktów, a Kevin Johnson dorzucił 25. Tym razem w końcówce zawiódł Michael Jordan, chociaż w ciągu całego meczu zdobył 44 punkty.

Czwarty mecz był również świetny. Najjaśniej świeciła w nim gwiazda Michaela Jordana, który zdobył 55 punktów i wyniósł grę na zupełnie inny, kosmiczny wręcz poziom. MJ wyrównał osiągnięcie Ricka Barry’ego i był to drugi najwyższy wynik punktowy w historii finałów (więcej rzucił tylko Elgin Baylor – 61). Czwarty mecz wygrały Byki 111:105. Zatem Bulls prowadzili w całej serii 3-1 i tylko jedna wygrana dzieliła ich od trzeciego mistrzostwa z rzędu.

Kibice w Chicago szykowali się do mistrzowskiej fety, ale zostali uciszeni przez koszykarzy Suns. Słońca drugi raz zdobyły Chicago Stadium, wygrywając mecz 108:98. Świetnie zagrała trójka Kevin Johnson, Richard Dumas i Charles Barkley (zdobywali odpowiednio: 25, 25 i 24 punkty). Honor Chicago Bulls w tym meczu obronił tylko Michael Jordan, który rzucił 41 punktów. Niestety jeden zawodnik nie mógł wygrać meczu z tak dobrze dysponowaną tego dnia drużyną z Phoenix.

Gospodarzem szóstego meczu było ponownie Phoenix. Trener Słońc Paul Westphal motywował swoich zawodników słowami: „jeśli nie teraz to kiedy?”. Ameryka i cały koszykarski świat wstrzymał oddech. Słońca były zdeterminowane, żeby przerwać hegemonię Bulls na parkietach NBA. Mecz lepiej rozpoczęły Byki, prowadząc po pierwszej kwarcie 37-28. Kolejne dwie kwarty były wyrównane. Na tablicy w America West Arena widniał wynik 87:79 po trzech kwartach. Wreszcie w czwartej kwarcie kryzys dopadł koszykarzy Bulls. Rzucili zaledwie 12 punktów w ostatniej kwarcie. Fatalnie grali Horace Grant, Bill Cartwright i Scott Williams. Tylko dzięki Jordanowi Byki pozostawały w grze, ale bohaterem końcówki meczu został ktoś inny… Dan Majerle wyprowadził Phoenix na prowadzenie 98:94. Później kontra Bulls i szybki layup Jordana. Było już tylko 98:96 dla Phoenix. Słońca miały piłkę meczową, ale zmarnowali swoją ostatnią akcję. Dan Majerle popisał się „pięknym” air ballem. Do końca meczu zostało 14 sekund. Wszyscy spodziewali się, że to Jordan odda ostatni rzut, ale tym razem zrobił to John Paxson. Horace Grant podał piłkę do tyłu, do niekrytego Paxsona, który oddał rzut rozpaczy i trafił za trzy punkty. Byki objęły prowadzenie 99:98 na 3,9 sekundy do końca meczu. Losy meczu próbował jeszcze odwrócić Kevin Johnson, ale został zablokowany przez Granta. Grant zrehabilitował się tym blokiem za swój fatalny mecz. Syrena końcowa oznaczała jedno – three-peat Chicago Bulls!

Tak właśnie kończyła się pierwsza era dynastii Chicago Bulls. Byki zdobyły mistrzostwo NBA trzeci raz z rzędu i przeszły do historii. Ekipa z Chicago osiągnęła to co wcześniej Minneapolis Lakers i Boston Celtics. W latach 1996-1998 Byki ponownie zdobyły mistrzostwo trzy razy z rzędu. Później ich wyczyn powtórzyli Los Angeles Lakers w latach 2000-2002.

Największą gwiazdą finałów w 1993 roku był oczywiście Michael Jordan. MJ otrzymał tytuł MVP, trzeci raz z rzędu. Jego statystyki z tej serii finałowej są obłędne, rzucał średnio 41,0 punktów na mecz, notował 8,5 zbiórki i 6,3 asysty. Trener Suns Paul Westphal powiedział po tej serii finałowej o Jordanie: „Nie mówiłem, że go zatrzymamy. Nikt nie potrafi tego zrobić”.

Później Jordan zrobił sobie przerwę od koszykówki (po tragicznej śmierci ojca). Przygoda z baseballem jednak nie należała do udanych, dlatego wrócił do NBA. Dziś wielu się zastanawia kto jest lepszy, Jordan, Bryant czy może LeBron James. Ja nie lubię takich porównań, ponieważ każda era w NBA ma swoje największe gwiazdy. Jeśli jednak mam ich porównywać, to dla mnie cały czas najlepszy jest Michael Jordan. Wyniósł grę na zupełnie inny poziom, przyczynił się do rozpowszechnienia koszykówki na całym świecie w latach 90. i był idolem dzieciaków na każdym kontynencie. Poprowadził Bulls do three-peat w latach 1991-1993, a później wrócił i zrobił to ponownie w latach 1996-1998. Sześć finałów, sześć zwycięstw, sześć razy MVP finałów, pod tym względem nikt nie może się z nim równać. Właśnie dlatego Michael Jordan to G.O.A.T.

Podsumowując, finały NBA z 1993 roku były najlepszymi jakie widziałem do tej pory. Były pasjonującą rywalizacją dwóch odmiennych stylów koszykówki. Konfrontacja dwóch przyjaciół zakończyła się zwycięstwem Michaela Jordana, a Charles Barkley pozostał w jego cieniu już do końca kariery. Boska interwencja nie wystarczyła, żeby pokonać Bulls dowodzonych przez Jordana. Uwielbiałem NBA w latach 90., to był magiczny świat, w którym królem był Michael Jordan. Lata 1996-1998 to rozkwit NBA w Polsce, każdy maniak basketu czekał na słowa „Hej, hej tu NBA”. Jako dzieciak zawaliłem wiele nocy w tych latach. Kiedy cofam się w czasie i przypominam sobie dynastię Bulls to aż ciarki przechodzą mi po plecach. Seria finałowa z 1993 roku to esencja basketu, koszykówki w najlepszym wydaniu. Dziennikarz sportowy Jack McCallum podsumował tamte finały następującymi słowami: „W 1993 roku Bulls i Suns spotkali się w ostatecznej rozgrywce o mistrzostwo, która miała wszystko: Michaela Jordana w szczytowej formie, Sir Charlesa, trzy dogrywki w jednym z meczów finałowych i rzut pieczętujący mistrzostwo. Dwadzieścia lat później każdy będzie pamiętał o tej serii”. Więcej dodawać nie trzeba!

Opracował: Marcin Mendelski
Nieobiektywny kibic