NBA na murach.. Namaluj to jeszcze raz, proszę…

Moje rodzinne miasto, 1991 rok. Ekipa Chicago Bulls zdobywa swój drugi mistrzowski tytuł pod wodzą Michaela Jordana. Malujemy na ścianie naszego bloku nieudolne graffiti – wielkiego czerwonego byka. Kolega specjalnie obdrapał swojego BMX-a, żeby wyłudzić od rodziców kasę na spray. Nasz byk jest wielki i czerwony. To było nasze małe Chicago…

Chicago Bulls
Marit & Toomas Hinnosaar / CC BY (https://creativecommons.org/licenses/by/2.0)

Takie to były czasy. NBA było dla nas nieosiągalnym światem, widzianym czasem w TVP. Przed telewizor ściągało nas magiczne zaklęcie „Hej, hej, tu NBA!” Siedzieliśmy z kumplami jak zaczarowani, ze szczenami na podłodze. W powietrzu on – MJ. Wszyscy chcieliśmy być jak Mike. Chcieliśmy też, żeby w naszym smutnym, hutniczym krajobrazie miasta pojawiło się coś kolorowego. Malowaliśmy na murach, z czasem coraz lepiej. Ludzie zaczęli to dostrzegać, było o nas głośno w mieście. Dziś zapewne byłoby łatwiej zaistnieć, jest Facebook, Instagram i inne media społecznościowe, które pomagają w promocji. Wtedy nawet nie mieliśmy aparatów fotograficznych, o telefonach komórkowych nie wspominając.

HistoriaNBA

Marzyliśmy, że nasze miasto będzie tak kolorowe, jak te w USA. Tam zawsze na ulicach coś się „działo”. Każde miasto, które miało swoją drużynę w NBA, zawsze miało też swoje murale. Graffiti. Fanowskie „bazgroły”. Jak zwał, tak zwał. Postanowiłem pogrzebać w sieci i znalazłem kilka efektownych grafik z amerykańskich metropolii, gdzie ludzie żyją koszykówką.

Odbędziemy razem tę podróż? Zapraszam!

NBA na murach

Zaczniemy od klasyków. W Utah, mieście mormonów, gdzie swoje najlepsze lata w karierze spędził Pete „Pistol” Maravich, czuć ducha basketu. Owszem, byli Karl Malone, John Stockton, którzy jeszcze bardziej rozsławili Jazzmanów, ale to „Pistolet” był i jest legendą tego miasta. Tej drużyny. Mówisz Utah Jazz – myślisz Maravich. Mormoni myślą podobnie. Patrzcie…

Pistol Pete


W Portland też nie zapominają o swoim bohaterze. Clyde Drexler wciąż szybuje nad miastem, gdzie grał przez 12 lat. Mistrzostwa dla Blazers nie zdobył, ale został częścią tego miasta, tej społeczności, na całe życie. Clyde „The Glide” Drexler – „Szybowiec”. Faktycznie latał pięknie. Jego wsady były spektakularne, prześcigał się w nich z Michaelem Jordanem. Z pożytkiem dla NBA. Ich rywalizację z wypiekami śledził cały świat. A dziś Clyde wciąż przemierza niebo nad „Rose City”.

Drexler Portland mural

W Chicago na Austin Street jest taka ściana, na której znajduje się pewien rysunek. Słynny „Jumpman”, logo kojarzone od zawsze i na zawsze z Michaelem Jordanem. Jest jeszcze coś – parasol. Taki sam, jaki miała Mary Poppins, bohaterka serii książek dla dzieci napisanych przez Pamelę L. Travers. Niania Poppins i MJ mają wspólny mianownik – szczyptę magii. Książkowa niania sprawiała, że dzieci ją kochały, mimo swojego aroganckiego zachowania. Michael też nie był ideałem, o czym mogą zaświadczyć jego partnerzy z drużyny, którzy codziennie zbierali od niego cięgi na treningach. Michaela dzieci też kochały. Dzieci, młodzież, dorośli… Cały świat! Michael to Michael.

Pan Bóg przebrany za koszykarza. Magiczny. Jak Mary Poppins.

To be continued… 🙂