Po raz pierwszy ciężko mi napisać wspominkę o zawodniku, bo był, jest i na zawsze będzie moim koszykarskim idolem i najlepszym zawodnikiem w dziejach NBA. Nie Magic, nie Bird (ich grę ledwo pamiętam, a skróty z YT nie załatwiają sprawy), ani też nie Jordan (choć wielki szacunek do niego mam i to od niego zaczęła się moja miłość do basketu) – tylko właśnie Allen Iverson! To on był „moim” Jordanem w całej historii najlepszej ligi świata.
Pozwólcie, że nie będę się rozpisywał o tym, ile to punktów rzucał w sezonie, jakie miał średnie i jakie nagrody zgarniał – to znajdzie się na końcu tego tekstu. Napiszę natomiast to, co zapamiętałem z jego kariery i czym zasłużył sobie u mnie na największy szacunek. Allen Ezail Iverson od samego początku zaznaczył swoją obecność w NBA.
Już w drugim meczu sezonu 76ers mierzyli się z Bulls Jordana, Pippena i Rodmana. Przed meczem A.I. powiedział prasie, że „nie szanuje nikogo, przed nikim nie czuje strachu”. Media rozdmuchały sprawę pisząc, że młody gniewny Iverson ma w nosie legendy, takie jak Magic, Bird czy właśnie Jordan. Wszyscy z miejsca byli do niego negatywnie nastawieni, a on… po prostu mówił to co myśli i czuje. I za to szacun! Mieć mu za złe, że nie boi się starć z „Jego Powietrzną Wysokością”? Głupota!
Wielki Michael się oburzył, o czym świadczą jego słowa: „Powiedziałem Iversonowi, że powinien nas szanować. Nawet jeśli nie szanujesz nikogo innego w lidze, to powinieneś szanować nas. A on powiedział, że nie szanuje nikogo”. To, jak Allen „szanował” Jordana, pokazał w tej akcji… To był właśnie „Pan Odpowiedź”!
To jeden z największych walczaków, jaki biegał po parkietach NBA. Miał wielkie serce do gry, które w parze z jego niezwykłymi umiejętnościami sprawiły, że zatrzymać go można było, tylko… faulując. Tysiące razy lądował na parkiecie, solidnie obijany przez bezradnych rywali. Jego ciało, kości i przebyte operacje mogłyby posłużyć do nakręcenia odcinków „Dr. House” do 2020 roku co najmniej. Wiele razy upadał, popełnił mnóstwo błędów poza parkietem, ale zawsze wracał. Silniejszy niż poprzednio. Wciąż nieustępliwy, wciąż zadziorny, pewny siebie i bez respektu dla nikogo. „Only the strong survive” tylko najtwardsi przetrwają, tak mawiał. Taki był!
W końcu okazało się, że po wielu perturbacjach i powrocie do Philly, musi sobie szukać miejsca gdzie indziej. Wcześniej był w Denver, Detroit i Memphis, a inne kluby już go nie chciały. Wyjechał więc pograć jeszcze do Stambułu, ale owrócił do ojczyzny. Ogłosił ostateczne zakończenie kariery. 1 marca 2014 – w przewie meczu z Washington Wizards – uroczyście zastrzeżono numer #3, jaki nosił Allen Iverson, wieszając banner z tym numerem i jego nazwiskiem pod dachem Wells Fargo Center. To był koniec pięknej odysei, która trwała 15 lat.
„Byłem jednym z tych dzieciaków, którzy chcieli być jak Mike (…) Moim najlepszym momentem kariery była noc draftu, a teraz dzień jak ten. To błogosławieństwo od Boga, że moja koszulka została uhonorowana, cieszę się bardzo, że nie zapomniałem po drodze, kim jestem. To wspaniały dzień, który zapamiętam do końca życia (…) Nie sądziłem, że to będzie takie przyjemne. Ci ludzie rozwinęli dla mnie czerowny dywan. Jeśli jesteś koszykarzem i widzisz, co tu się dziś dzieje, to powinieneś wziąć tyłek na salę i pracować nad swoją grą, bo to zaprocentuje tym, co ci ludzie dla mnie dzisiaj zrobili, a oni naprawde dali z siebie wszystko. Pokazali, jak bardzo szanują to, co zrobiłem dla tego miasta i tego klubu (…) Kiedy jesteś z tą organizacją tak długo, jesteś na pewno typem gracza, którego nazwisko zawsze będzie kojarzone z tym klubem. Tym wlaśnie byłem dla Philadelphii. Zawsze będę tu wychwalany, do śmierci. Zdaję sobie z tego sprawę. Akcepuję to, bo sam się na to pisałem. Nie zamieniłbym tego na nic w świecie (…) Dr.J, Moses Malone, Mo Cheeks, Charles Barkley, Bobby Jones – na serio? Teraz moje nazwisko może być wymieniane w jednym szeregu z nimi? Pokażcie mi głupca, który powie, że marzenia się nie spełniają. One własnie się spełniły.” – powiedział „The Answer” na odchodne…
Wieloletni trener Iversona w 76ers Larry Brown, ogłosił: „Bóg mnie tu sprowadził, żebym mógł trenować właśnie ciebie.” Fani zgromadzeni w hali skandowała „MVP! MVP!”, a zawodnicy wystąpili przeciwko Wizards w koszulkach z naszywką „Allen Iverson #3 Sixer Forever”.
Oglądanie go w akcji, to była czysta przyjemność. Allen Iverson – dziękuję!!!
Tomasz Gawędzki
https://www.facebook.com/HejNBA/