Rok 2005 był niesamowity pod względem sportowym. Dał nam najlepszy finał w historii piłkarskiej Ligi Mistrzów. To właśnie wtedy Liverpool w niesamowitych okolicznościach odwrócił losy meczu z AC Milan. Dreszczowiec w Stambule to już klasyka Ligi Mistrzów. Chyba nikt wtedy nie spodziewał się, że ten finał przyćmi inne wydarzenie sportowe, a jednak! Udało się to koszykarzom San Antonio Spurs i Detroit Pistons, którzy stworzyli spektakularne widowisko w dniach 9-23 czerwca 2005 roku. Zarówno Spurs jak i Pistons zajęli 2. miejsce w swoich konferencjach po sezonie zasadniczym. Detroit w drodze do finału pokonało Filadelfię, Indianę i Miami, natomiast San Antonio rozprawiło się z Denver, Seattle i Phoenix. Obrońcami tytułu byli koszykarze Pistons. Przewaga parkietu należała do Spurs. Zatem przenieśmy się do 2005 roku i tego siedmiomeczowego thrillera. To były jedne z najlepszych i najbardziej emocjonujących finałów po okresach dominacji Chicago Bulls oraz Los Angeles Lakers w NBA.
Finały z 2005 roku były konfrontacją dwóch poprzednich mistrzów NBA. Spurs wywalczyli tytuł w 2003 roku, a Pistons w 2004. Amerykańskie media zwracały uwagę, że w finałach spotkają się dwie wybitne drużyny jeśli chodzi o grę w obronie. Dikembe Mutombo, legendarny center z Demokratycznej Republiki Konga zwracał uwagę, że mistrzostwo NBA zdobywa się głównie dzięki obronie. Coś w tym musiało być, ponieważ Spurs w finale Konferencji Zachodniej łatwo poradzili sobie z ofensywnie grającymi Phoenix Suns (wygrali 4:1). Detroit natomiast męczyło się niemiłosiernie z Miami Heat (4:3).
Szykowały się emocjonujące finały. Gdyby zapowiadał je Michael Buffer to pewnie usłyszelibyśmy słynne „Let’s get ready to rumble!”. Dlaczego? Przed finałami 2005 Spurs dwa razy zdobywali mistrzostwo (1999, 2003), z kolei Pistons aż trzykrotnie sięgali po mistrzowskie pierścienie (1989, 1990 i 2004). W sezonie zasadniczym był remis. Mecz w SBC Center wygrało San Antonio, natomiast Pistons wykorzystali atut The Palace of Auburn Hills w rewanżu. Tak, mogliśmy się szykować na grzmoty parafrazując Michaela Buffera.
Mecz numer 1
Publiczność w SBC Center czekała już na koszykarzy Pistons, żeby zgotować im piekło. Pojawiło się wtedy prawie 19 tysięcy kibiców Spurs. Gwiazdą tego meczu był Argentyńczyk Manu Ginobili, który rzucił 26 punktów. Na niecałe dwie minuty do końca meczu Ginobili wyprowadził Spurs rzutem za trzy na prowadzenie 81-67. Klasą dla samego siebie był Tim Duncan, który zebrał 17 piłek. W ekipie gości dobrze grał Chauncey Billups (25 punktów). Końcowy wynik to 84:69 dla San Antonio.
Mecz numer 2
Hala SBC Center ponownie była wypełniona po brzegi. Można powiedzieć, że był to mecz bez historii. San Antonio wygrało pierwszą kwartę 30:19. Obrona Pistons praktycznie nie istniała. Dodatkowo „Ostrogi” dobrze rzucały za trzy punkty. Koszykarze Spurs trafili 11 rzutów za trzy w całym meczu. Tim Duncan zaliczył double-double w postaci 18 punktów i 11 zbiórek, a Manu Ginobili zdobył 27 punktów. Gości godnie reprezentował jedynie Antonio McDyess (15 punktów). San Antonio Spurs 97:76 Detroit Pistons.
[wp_ad_camp_2]
Mecz numer 3
Hala The Palace of Auburn Hills w Detroit została wypełniona do ostatniego miejsca. W dniu 14 czerwca 2005 roku na mecz przyszło ponad 22 tys. kibiców. Media w USA zwracały uwagę, że tylko dwie drużyny w historii NBA wyszły ze stanu 2:0 i wygrały całą rywalizację. Były to Boston Celtics i Portland Trail Blazers.
Koszykarze „Tłoków” tym razem nie zawiedli. Wykorzystali atut własnego parkietu. Niesieni dopingiem 22 tysięcy kibiców zdominowali mecz numer 3. Świetnie grał duet Chauncey Billups i Richard Hamilton, który zdobył 44 punkty. Ogromną rolę odegrał również center Ben Wallace (15 pkt., 11 zb., 5 blk.). Żelazna obrona Pistons sprawiła, że Tim Duncan trafił zaledwie 5 z 15 rzutów w całym meczu. Końcowy wynik to 96:79 dla Pistons.
Mecz numer 4
To był najgorszy mecz w Playoffs w wykonaniu San Antonio Spurs. Koszykarze „Tłoków” dosłownie przejechali się w tym meczu po San Antonio. Pistons wygrali wszystkie cztery kwarty. Ostatnią aż 28:14. Pierwsza piątka Detroit grała równo i skutecznie. Ponadto podstawowi gracze Pistons otrzymali wsparcie od rezerwowych w postaci Lindseya Huntera i Antonio McDyessa. Hunter rzucił 17 punktów i zaliczył 5 asyst, z kolei McDyess dodał 13 punktów oraz 7 zbiórek. Gracze Spurs rzucali z 37% skutecznością i zwyczajnie nie mogli wygrać tego meczu. Byli fatalnie dysponowani. Detroit Pistons 102:71 San Antonio Spurs.
Mecz numer 5
W dniu 19 czerwca 2005 roku czekał Nas mecz numer 5. Jak się później okazało, najciekawszy w całej serii. Tym razem mecz był wyrównany i miał niespodziewanego bohatera, ale po kolei.
Wszystkie cztery kwarty były niezwykle wyrównane i zakończyły się wynikiem 89:89. Potrzebna była dogrywka. Doliczony czas gry miał tylko jednego bohatera. To właśnie wtedy dał o sobie znać Robert Horry. Ten sympatyczny „klon” Willa Smitha przypomniał wszystkim, że jest specjalistą od końcówek w Playoffach. To co zrobił w tym meczu było niesamowite. Jeszcze do trzeciej kwarty nie zdobył ani jednego punktu (dopiero pierwszy celny rzut za 3 w końcówce trzeciej kwarty). Później jednak grał jak natchniony. Trafił 5 z 6 rzutów za trzy i w całym meczu rzucił 21 punktów. W dogrywce popisał się świetnym wsadem lewą ręką i zadał nokautujący cios koszykarzom Pistons w postaci celnego rzutu za trzy w samej końcówce. Chauncey Billups zdobył łącznie 34 punkty, Tim Duncan zanotował double-double w postaci 26 pkt. i 19 zbiórek, ale to Robert Horry ukradł im show. Horry udowodnił, dlaczego nosi przydomek „Big Shot Rob”. Cóż to był za mecz! San Antonio 96:95 Detroit.
Mecz numer 6
Miasto w stanie Teksas szykowało się na mistrzowską fetę. Koszykarzy San Antonio dzieliła już tylko jedna wygrana od mistrzostwa NBA. Mecz był wyrównany, ale w trzeciej kwarcie goście przejęli inicjatywę (wygrali trzecią odsłonę 25:20). Na pięć minut do końca Detroit prowadziło 80:73. Spurs nie zdążyli wyrównać i nieoczekiwanie Detroit wywiozło cenne zwycięstwo z hali SBC Center. Wynik końcowy to 95:86 dla Pistons.
Mecz numer 7
Pierwszy raz od 11 lat o mistrzostwie NBA decydował mecz numer 7. Pistons chcieli zostać pierwszą drużyną w historii NBA, która wygra ostatnie dwa mecze wyjazdowe przy stanie 3:2 dla przeciwników. To był mecz, w którym dominowała obrona. Pierwszą kwartę „Ostrogi” wygrały 18:16. W drugiej minimalnie lepsi okazali się koszykarze Pistons (23:20). Tim Duncan odegrał w tym meczu decydującą rolę. Rzucił 25 punktów i 11 razy zbierał piłki z tablic. Świetnie grał także Manu Ginobili, który rzucił 23 punkty. Ostatnią kwartę zdominowali gracze Spurs i wygrali ją 24:17. Siódmy mecz zakończył się wynikiem 81:74 dla San Antonio. Detroit Pistons nie obronili mistrzowskiego tytułu.
To był trzeci tytuł mistrzowski San Antonio Spurs w erze Tima Duncana. Oczywiście Tim Duncan został MVP finałów, po raz trzeci w swojej karierze. Jego statystyki z finałów to: 20.6 pkt., 14.1 zb., 2.1 ast. i 2.1 blk. na mecz. Dzielnie pomagał mu Manu Ginobili, który średnio zdobywał 18.7 pkt. na mecz.
Niebagatelną rolę w finałach odegrał również Robert Horry. Oddał najważniejszy rzut w całej serii, trafiając na 5.9 sekundy za trzy w meczu numer 5. Horry został drugim koszykarzem w historii NBA (po Johnie Salleyu), który zdobył mistrzowski pierścień w barwach trzech różnych drużyn! Być może to trochę śmieszne, ale liczby nie kłamią. Robert Horry ma siedem mistrzowskich pierścieni, a Michael Jordan sześć. Taki chichot historii.
Sean Marks został pierwszym koszykarzem z Nowej Zelandii, który świętował mistrzostwo NBA. Poza tym ważny był również Bruce Bowen, jeden z najlepszych defensorów NBA w tamtym sezonie (został wybrany do All-Defensive First Team).
Podsumowując, finały Spurs-Pistons z 2005 roku śmiało można nazwać dreszczowcem. Może nie były to najbardziej widowiskowe finały w historii, ale trzymały w napięciu do końca. Tim Duncan kolejny raz potwierdził, że jest świetnym koszykarzem. Coraz jaśniej świeciła gwiazda Manu Ginobiliego. Ostatecznie twardsza okazała się obrona Spurs. Było mi trochę szkoda koszykarzy Pistons, mieli w składzie świetnych graczy: Ben Wallace, Chauncey Billups, Richard Hamilton czy Rasheed Wallace. Jednak nie mieli kogoś takiego jak Robert Horry. Jego występ w meczu numer 5 przeszedł do historii finałów NBA. To był mecz życia w wykonaniu „Big Shot Roba”. Często jest tak, że o mistrzostwie decydują detale i tak właśnie było w konfrontacji Spurs-Pistons. Nie wiem jak jest w waszych miastach, ale w Poznaniu znakomita większość była wtedy za Pistons. Jak pytałem kumpla dlaczego, to odpowiedział mi, że Spurs grają brzydką dla oka koszykówkę. Obrona, rzuty o tablicę Duncana itd. Tylko, że Pistons również nie grali wtedy porywającego basketu. Przyznaję się bez bicia, nie zarwałem wtedy siedmiu nocek, ale oglądałem mecze numer 1, 5 i 7. Uważam, że wygrała drużyna, która dysponowała bardziej wyrównanym składem. Mistrzostwo numer trzy dla San Antonio Spurs stało się faktem!
Opracował: Marcin Mendelski
Nieobiektywny kibic