Koło trzydziestki człowiek robi się sentymentalny. Potwierdzone zjawisko. Widzę po znajomych, widzę po sobie. Słowo klucz to młodość. Z biegiem czasu wizja przeszłości ulega w naszych głowach wygładzeniu. Trzepak zostaje przejechany świeżą farbą, ławka pod blokiem na której spędziłeś całe wakacje jakby wygodniejsza, a ciągłe szczekanie psa sąsiada jednak nie irytowało, aż tak bardzo…
Z wiekiem proces ten postępuje w tempie geometrycznym. Dzisiejsi 50, 60-latkowie ze wzruszeniem myślą o Gierku, bo taki dobry był z niego gospodarz, o milicji, bo był przynajmniej porządek, o kolejkach po mięso sprzyjających integracji, a i ludzie byli jacyś lepsi, bo ta dzisiejsza młodzież to Panie szkoda gadać. Ale po co ja o tym piszę? Koniec roku, święta idą, pogoda jakaś taka nijaka, Sixers mają bilans 1-20,21,22…dlatego postanowiłem sobie przypomnieć dlaczego kibicuje tym „dziadowskim Sixers”.
Nie urodziłem się fanem koszykówki. Nie spałem na piłce do kosza, jak dzieci na Brooklynie. Jak przystało na dzieciaka wychowanego w kulcie Bońka i Deyny przy mojej głowie, gdy zasypiałem była piłka do kopania. Mimo wszystko w drugiej połowie lat ’90, jak spora część wyrostków w owym czasie, zarywałem nocki, żeby z wypiekami na twarzy śledzić pojedynki Jordanowskich Byków z Jazzmanami z Utah. To działała jeszcze magia Jordana i aura Dream Teamu sięgających po złoto kilka lat wcześniej na Igrzyskach w Barcelonie. Mityczne już dzisiaj transmisje na TVP2, okraszane barwnymi komentarzami redaktorów Szaranowicza i Łabędzia, przyciągały przed ekrany rzesze, nie zawsze zorientowanych w temacie widzów. Szyby niebieskie od telewizorów. Okienko na świat zawodowego basketu. A te telewizory kineskopowe to dużo trwalsze były niż, te całe plazmy dzisiaj…
W kolejnych latach prawa do transmisji NBA pozyskał TVN. Czasem jeszcze zerkałem, ale jedyne wypieki, które wtedy się pojawiały to, te niedzielne wychodzące spod ręki mojej mamy. Bez Majkela to już nie było to samo. Basket przegrał z piłką kopaną, a tak naprawdę nigdy z nią nie wygrał. Lata mijały. Kalendarz pokazał rok 2006. W międzyczasie ktoś wynalazł internet. Z kilkoma kumplami założyliśmy ligę fantasy NBA na yahoo i dałem się uwieść. NBA zaprosiła mnie na randkę, postawiła drinka i zostałem na śniadanie. W pierwszym sezonie gry na yahoo zdarzało mi się pomylić Anthonyego Parkera z Tonym Parkerem, ale szybko nadrabiałem zaległości w temacie koszykówki zza oceanu. Rzędy cyferek kręciły mnie od zawsze. To pewnie zabrzmi dziwnie, ale już jako dzieciak lubiłem czytać o liczbie ludności i powierzchni krajów czy śledzić na telegazecie dane dotyczące liczby widzów na meczach. Co nie zmienia faktu, że nie lubię matematyki. W końcu musiałem trafić na NBA. W NBA zwariowali na punkcie statystyk i to mnie ujęło za serce. Nie pamiętam czy zapłakałem ze wzruszenia zobaczywszy po raz pierwszy te wszystkie tabelki, ale mogło tak być.
NBA lata 90-te
Na w-fach w podstawówce to, że ktoś nauczy nas podstaw koszykówki, było tak samo realne jak to, że można polecieć samochodem, choć kilku posłów na Sejm może mieć odmienne zdanie w tym temacie. No ale to był Kalisz, w przeciwieństwie do Konina czy Ostrowa Wielkopolskiego, tu rządziła wówczas siatkówka w wydaniu damskim (legendarne już Augusto Kalisz). Kiedy zacząłem stawiać pierwsze, nieśmiałe kroki na okolicznych salkach gimnastycznych i boiskach, byłem jak dziecko we mgle. Co tam dziecko, byłem jak koszykarski niemowlak, tyle, że zamiast uczyć się raczkować, zacząłem od salta w tył. Zamiast na tzw. „Fundamentals” postanowiłem, że dopieszczę… podanie za plecami, którego odbiorcą zostawały najczęściej drabinki, bądź okoliczne chaszcze. Nie polecam, drabinki nie oddają podań.
Musiałem wówczas odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: co lubię w życiu robić? To też, a poza tym musiałem zdecydować za kogo trzymać kciuki w tym całym enbieju. Na pozór wybór był ciężki niczym Ryszard Kalisz. Wszystkie zespoły miały takie ładne i kolorowe stroje, wszyscy skakali tak wysoko i biegali tak szybko. W tym miejscu na moją retrospektywną scenę wchodzi serial „Fresh Prince of Bel Air” (po naszemu „Bajer z Bel Air”). Jedna z pieczęci, którą przycisnąłem do szufladki z etykietą „różowe lata ’90”. Will Smith w roli chłopaczka z osiedla, który zjawia się w ekskluzywnej dzielnicy Los Angeles prosto z Filadelfii. Kariera Smitha poszybowała po tym serialu, jak MJ w konkursie wsadów w ’88. Smith w roli serialowego Willa był tym bardziej wiarygodny, że faktycznie pochodził z Philly, do tego miał ten naturalny luz i styl. Kto nie wielbił tej produkcji niech pierwszy rzuci palenie. Lata później Smith został współwłaścicielem Szóstek.
Drugą postacią, która skierowała mój wzrok na Sixers był nie kto inny, jak Allen „The Answer” Iverson, który w latach 2005 i 2006 rzucał ponad 30 punktów w sezonie i na parkiecie był nieustępliwy jak klienci Lidla, kiedy rzucą na święta karpie w promocji. Teraz kiedy nastały mroczne wieki dla zwolenników Szóstek, kompilacje z jego akcjami są jak chałst tlenu pod wodą. Dają złudzenie, że kiedyś doczekamy się zawodnika jego pokroju (JoJo to Ty?) Tak przy okazji, nie przełączajcie nigdy na mecz Spurs, po obejrzeniu meczu Philly. Grozi depresją.
Allen Iverson
Nie mogę tu też nie wspomnieć The Roots, rodowitych filadelfijczyków, którzy albumem „Things fall apart” wpisali się do mojego kajecika w kategorii „klasyk” i w znacznym stopniu ukształtowali mój gust muzyczny.
W tej wyliczance nie może zabraknąć kilku linijek poświęconych samemu miastu. Filadelfia miała gorsze i lepsze momenty w swojej historii, ale od początku istnienia (druga połowa XVII wieku) odgrywała istotną rolę w dziejach „the greatest country in the world” jak zwykli o nim mówić jego mieszkańcy, choć pewnie dzisiaj 1/4 z nich powiedziałaby raczej „el mejor país del mundo”. Właśnie historia jest tym co wyróżnia to miasto na tle innych północnoamerykańskich metropolii, co dla mnie, miłośnika historii, ma niebagatelne znaczenie. To Filadelfia była jednym z głównych ośrodków amerykańskiej rewolucji i to tam uchwalono Deklarację Niepodległości, to tam zaprojektowano amerykańską flagę i tam również wynaleziono słynne na cały świat cheesesteak (kanapki z grillowanej wołowiny i żółtego sera).
Jak widać wybór mógł być tylko jeden. I oto, drogie dzieci jak poznałem, waszą matkę zostałem kibicem Szóstek.
Więcej na fan page’u Talking About Practice 🙂